Słowenia - turystyka, atrakcje, noclegi

Rezerwacja noclegów w Słowenii w najlepszej cenie sprawdź

2019-11-07

Jak Słoweńcy zakochiwali się w lataniu na nartach


Planica - skoki

Wydaje się wręcz niemożliwe, że mając do dyspozycji mamucią skocznię narciarską w Planicy i tak wielkie tradycje, Słoweńcy tylko dwa razy poprawiali dotychczas rekord świata w długości lotu.

Jak daleko sięgają granice ludzkich możliwości w skokach narciarskich, jeżeli na przekroczenie kolejnych granic w osiąganych odległościach zawodnicy potrzebowali zazwyczaj coraz mniej czasu? Odkąd zanotowano pierwszy rekord świata – 9 metrów w 1808 roku w Norwegii – na lot powyżej 50. metrów czekano aż 105 lat. Ustany lot poza 100. metr wykonano 26 lat później, po czym 150-metrową próbę udało się wylądować dopiero po kolejnych 32 latach – pod koniec sezonu 1966/67. Lot poza linię wyznaczającą dwusetny metr wydarzył się następnych 27 lat później, ale pierwsze ćwierć kilometra – już tylko po 21 sezonach oczekiwania.

Takie przyspieszenie w rozwoju dyscypliny oznaczałoby mniej więcej, że na pierwszą 300-metrową udaną próbę w skokach narciarskich zaczekamy mniej więcej do 2030 roku. Pytanie tylko, na której ze skoczni padnie taki rezultat? W tej chwili o miano największej skoczni świata rywalizują cztery miejsca. Poza słoweńską Planicą także Bad Mitterndorf, Vikersund i Oberstdorf.


Wyjedź z nami na zawody Planica 2020 >


Ale to właśnie w Słowenii fani skoków dwukrotnie byli świadkami najbardziej donośnych historii, czyli ustanych lotów na 100 i 200 m. To o tyle ciekawe, że historia rozwoju tego sportu w regionie zaczęła się „dopiero” w 1921 roku, kiedy to w miejscowości Bohinj przeprowadzono pierwsze oficjalne zawody. Niejaki Jože Pogačar ustanowił wówczas rekord kraju, skacząc... zaledwie 9 m!


Na szczęście Słoweńcy błyskawicznie zakochali się w nowej formie narciarstwa i szybko robili postępy. Na terenie całego, górzystego przecież państwa zaczęto stawiać pierwsze prymitywne konstrukcje do skoków. Ale w Planicy od razu poszli na całość. I trudno się dziwić, bo kto dziś chociaż raz odwiedził tę dolinę w sezonie zimowym, od razu zrozumie, dlaczego akurat tę lokalizację wybrano na stolicę słoweńskich skoków narciarskich.

Pierwsze skocznie w Planicy zaczęto budować już pod koniec lat '20. ubiegłego wieku. Inżynierem, który zabrał się za konstruowanie coraz większych obiektów, był osławiony później jako patron całego kompleksu Stanko Bloudek. Po otwarciu pierwszej skoczni w 1930 roku szybko uznano jednak, że przy tak nagłym postępie światowej czołówki Słoweńcy potrzebują „mamuta”. Idąc tą myślą, w cztery lata wybudowano Bloudkovą Velikankę – tę samą skocznię, gdzie w 1936 roku Josef Bradl jako pierwszy ustał lot poza 100. metr.

W sumie na największej wówczas skoczni świata aż 13 razy poprawiano rekordowe osiągnięcie. Ale gdy otwarto skocznię w Oberstdorfie i w 1950 roku niemieccy konstruktorzy umożliwili tak skoki jeszcze dłuższe niż w Planicy, Słoweńcy – wtedy już uznani w światku lotnicy i skoczkowie, którzy obiekty do szkolenia młodzieży mieli już niemal w każdej wsi (a nawet w Lublanie!) – nie mieli pola manewru. Na zboczu, gdzie Bloudek postawił przed laty swoją konstrukcję, skończyło się po prostu miejsce, dlatego bracia Vlado i Janez Goriškowie postanowili podjąć się wyzwania wzniesienia jeszcze bardziej monstrualnej skoczni w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Już w pierwszy weekend po otwarciu obiektu – w marcu 1969 roku – rekord wynoszący wówczas 154 m poprawiano aż pięciokrotnie, śrubując go do wyniku 165 m!

To rzecz jasna wymusiło modernizacje na pozostałych właścicielach „mamutów”, co zaowocowało wysypem rekordów, ogólnym rozwojem skoków narciarskich, ale przede wszystkim – ustaleniem ograniczeń przez Międzynarodową Federację Narciarską (FIS). Dziś, gdy w Planicy i Vikersund można latać powyżej granicy 250 m, głównym bezpiecznikiem jest zasada, że w projekcie przebudowy dowolnej skoczni różnica wysokości w pionie pomiędzy progiem a tzw. linią bezpieczeństwa na odjeździe nie może być większa niż 125 metrów. Ale patrząc na tempo rozwoju całego sportu, można machnąć ręką i powiedzieć: – Spokojnie. Zaraz działacze pękną, zwiększą limit i będzie można fruwać dalej.


Bilety na zawody Planica 2020 >


W Planicy na myśl o ewentualnym powiększeniu skoczni o dodatkowe kilka metrów dosłownie przebierają nogami. Oddana do użytku w 2015 roku nowa skocznia, zwana teraz „Letalnicą”, czyli w wolnym tłumaczeniu „Fruwaczką”, podobno jest przygotowana nawet do skoków na 270 m. Oczywiście tylko gdyby dało się ją trochę podkopać w dolnej części zeskoku.

Powiedzieć, że Słoweńcy kochają loty, to jak nie powiedzieć nic. Coroczny finał Pucharu Świata na Letalnicy jest prawie świętem narodowym. Na wiele miesięcy przed zawodami w Kranjskiej Gorze i okolicach próżno szukać wolnych miejsc noclegowych, a rozpoczynające się w weekend zawody o wczesnych godzinach porannych generują na drodze dojazdowej do Planicy korki jeszcze przed wschodem słońca. Ale to – przyznają wszyscy – ma swój niepowtarzalny klimat. Gdy w 2016 roku Peter Prevc odbierał Kryształową Kulę, pod skocznią w pełnym słońcu kąpało się kilkadziesiąt tysięcy słoweńskich flag. Ci, którzy nie dostali biletów na trybuny, stali za płotem. Popijali piwo, palili grille i fetowali każdą udaną próbę powyżej 200 metrów. A potem na wieczór przenosili się do legendarnego pubu Vopa, skąd niekiedy... od razu wracali rano pod skocznię. W zasadzie, takie praktyki to norma, niezależnie od tego, w jakiej formie są akurat reprezentanci gospodarzy.

Słoweńskie skoki, które dziś – szczególnie na poziomie juniorskim – mają się wyśmienicie, mają tylko jedną wadę. Tak zakochani we fruwaniu kibice tylko dwa razy byli świadkami, jak ich krajan poprawia rekord świata. To już nawet Polacy, którzy skoczni mamuciej nie mieli i raczej mieć nie będziemy, mieliśmy w historii aż czterech rekordzistów! Co więcej, Słoweńcy na pierwszy medal MŚ w lotach musieli czekać aż do 1988 roku, a na pierwsze złoto – autorstwa słynnego Roberta Kranjca – do 2012 roku i zawodów w Vikersund.

W tym sezonie, w dniach 20-22 marca 2020 roku, mistrzostwa w lotach znów zawitają do Planicy. A jeśli taka okazja zgra się z rozwojem napływającego do kadry Słowenii młodego pokolenia zdolnych skoczków, to pod Letalnicą ponownie czeka nas niezapomniany sportowy spektakl. Ktokolwiek wybierze się tam, by stać się jego częścią, musi pamiętać tylko o jednej rzeczy: kremie do opalania. Bez niego w marcu w Planicy nie wolno nawet wychylać nosa z pensjonatu.

tekst: zespoł visitslovenia.pl

 

Słowenia - piksel